madd madd
452
BLOG

Co powiedział kontroler ze Smoleńska?

madd madd Rozmaitości Obserwuj notkę 1

Gazeta Polska z właściwym sobie animuszem podaje przyczynę katastrofy polskiego tupolewa w Smoleńsku. Redaktorzy GP dotarli do zeznań złożonych w polskiej prokuraturze wojskowej przez kpt. Artura Wosztyla, pilota polskiego jaka stojącego wtedy na smoleńskim lotnisku, który miał usłyszeć przez radio komendę, jaką załodze prezydenckiego tupolewa podał operator radaru na smoleńskim lotnisku. Komunikatu tego brak w skrypcie z rejestratora głosu w kokpicie. Słowa "zejdźcie do pięćdziesięciu metrów" miały paść z ust Rosjanina w chwili, gdy samolot znajdował się już poniżej pułapu decyzji, na wysokości 80-70 metrów nad płytą pasa, a więc już po pseudo-komendzie o odejściu na drugi krąg, jaką wydał wtedy kokpicie mjr. Robert Grzywna ("Odchodzimy"). Komunikat z wieży zdaniem autorów GP w tamych okolicznościach oznaczał posłanie załogi i pasażerów na pewną śmierć.

Autorzy GP podają numer ewidencyjny akt porkuratorskich (karta 1165), z których zaczerpnęli tę wiadomość, pomijają jednak milczeniem to, co sam Wosztyl powiedział chwilę wcześniej Grzywnie. W jednym z wywiadów Wosztyl przyznał bowiem, że zasugerował załodze pewien minimalny pułap lotu, którego wszakże publicznie dotąd nie ujawnił, a nieco wcześniej poinformował załogę, że wysokość podstawy chmur nad lotniskiem ocenia na 50 metrów, a widzialność poziomą na 200. Jego sugestia "możecie jak najbardziej schodzić...", zawarta jest w skrypcie z pokładowego rejestratora rozmów i jak dotąd jest jedynym pewnym dowodem, że załoga rzeczywiście została zachęcona przez osoby trzecie do złamania regulaminu i podjęcia ogromnego ryzyka, trudno bowiem inaczej ocenić sugestię, że w warunkach pogodowych pięciokrotnie gorszych od dopuszczalnych mimo wszystko można lądować.

Wosztyl publicznie przyznał się, że takiej sugestii udzielił, najwaraźniej nie poczuwając się do winy z tego powodu. Jego brak gotowości do ujawnienia rekomendowanego wtedy pułapu lotu może świadczyć o tym, że ten pupłap był wyraźnie niższy od regulaminowego (najprawdopodobniej wynosił właśnie 50 metrów), choć w chwili obecnej nie sposób to rozstrzygnąć. Jedno jest pewne, jeśli Wosztyl podał załodze właśnie takie warunki pogodowe (między jego zeznaniami i zapisem z kokpitu nie ma rozbieżności), to jedyna sensowna rekomendacja, jakiej mógł wtedy udzielić, winna była zniechęcić załogę do podejmowania jakiejkolwiek próby zbliżania się do pasa. Wosztyl tego nie zrobił, ponieważ jednak i on, i sama złoga znakomicie zdawali sobie sprawę  z konsekwencji, jakie niesie przekraczanie minimów pogodowych, z których najpoważniejszą jest lawinowy wzrost ryzyka, to winę za uleganie takiej sugestii ponosić może tylko załoga, to ona bowiem ma obowiązek rozpoznawać, weryfikować i bezzwględnie ignorować wszelkie sugestie zachęcające ją do łamania przepisów.

Zupełnie inaczej ta sprawa wygląda odniesieniu do operatora radaru. W pewnych okolicznościach operator mógłby ponosić wyłączną lub decydującą winę za wypadek, bo na ścieżce schodzenia pilot ma obowiązek bezzwłocznie wykonywać wszystkie jego komendy, gdyż w ostatniej fazie lotu te komendy i łamki sekund decydują o życiu i śmierci załogi, a sam pilot nie ma praktycznie żadnej możliwości ich zweryfikowania. Problem jednak w tym, że ujawniony przez GP komunikat z wieży nie jest komendą nawigacyjną, ale rodzajem zdroworozsądkowej sugestii, podanej w chwili, kiedy granice ryzyka zostały już dawno przekroczone, a nadto mającej na celu postrzymanie załogi przez dalszym powiększaniem tego ryzyka.

Jedyne komendy, jakie operator może wydać w tej fazie lotu dotyczą wektora prędkości w odniesieniu do ścieżki zjeścia, są zatem maksymalnie lakoniczną, wyrażoną jednym słowem korektą toru lotu maszyny w odniesieniu do położenia, w jakim on się akutalnie znajduje. Przykładem takiej komendy w skrypcie nagrań z kokpitu jest osławiony "Gorizont!", oznaczający konieczność natychmiastowego wyrównania toru lotu.  Wszystkie inne komunikaty mają charakter informacyjny i komunikat podany przez GP ma właśnie taki sens. Nie jest korektą kursu w odniesieniu do ścieżki zejścia, nie jest zatem komendą do wykonania, ale informacją, którą załoga powinna koniecznie uwzględnić, jeśli nie chce igrać ze śmiercią bardziej niż robi to obecnie. Załoga nie wykonuje bowiem już wtedy zadania polegającego na zajęciu bezpiecznej wysokości decyzji, ale właśnie przekroczyła ten pułap zniża się dalej, schodzi do pasa szukając kontaktu wzrokowego z ziemią.

Sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby domniemany komunikat z wieży padł powyżej pułapu 100 metrów, wtedy byłby on rzeczywiście rodzajem zachęty do łamania przepisów, ale wtedy załoga miałaby obowiązek ignorować taki komunikat w każdych okolicznościach. Tu jednak samolot był już w sytuacji zwiększonego hazardu i komenda kontrolera (jeśli rzeczywiście padła) była ostatnią próbą przypomnienia o niebezpieczeństwie.

Interpretacja sytuacji w powietrzu podana przez GP jest wolntarystyczna i nieprofesjonalna. Nieodpowiedzialne jest sugerowanie, że operator chciał doprowadzić samolot do katastrofy na stoku wznoszącym się przed lotniskiem. Sugerując załodze, żeby "zeszła na 50 metrów" taki operator ujawniłby bowiem swoje złe intencje i tym samym spowodował, że załoga natychmiast by je zignorowała. Udokumentowanie takich komend jakimkolwiek (choćby amatorskim) nagraniem przesądzałoby o oczywistej winie operatora. Hipoteza o świadomym podawaniu błędnych komend mogłaby zatem mieć jakikolwiek sens tylko wtedy, gdyby istniały dowody, że kontroler sprowadza samolot na złą drogę przy pomocy standardowych komend korekcyjnych ("niżej, wyżej, w prawo, w lewo od ścieżki, itp.), bo takie komendy (przynajmiej do czasu laboratoryjnej sychronizacji danych) dawałyby mu nadzieję, że jego przestępstwo nie zostanie wykryte.

Smutna prawda o wypadku w Smoleńsku jest taka, że w odległości nieco ponad kilometra do progu pasa i na wysokości niższej niż 100 metrów nad poziomem lotniska żadna komenda rosyjskiego operatora nie mogła pomóc ani zaszkodzić polskim pilotm. Prędkość lotu i prędkość zniżania  były wtedy tak duże, a odległość do ziemi tak mała, że załoga pozbawiona widoczności ziemi aż do pupłau 50 metórw na płytą (o czym wiedziała już wcześniej ze słów Wosztyla) nie była w stanie ocalić swojego życia przy pomocy żadnych, nawet najbardziej trafnych manewrów, a tym bardziej nie była w stanie tego zrobić za sprawą dobrych czy złych komendy z wieży, bo w tamtych warunkach, gdby takie komendy padły, nie było już w ogóle czasu na ich skuteczne wykonanie.  
 

madd
O mnie madd

Są tylko dwa typy ludzi. Ci, co dzielą ludzi na dwa typy, i ci, co tego nigdy nie robią

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości