madd madd
73
BLOG

Jarek i Bronek

madd madd Polityka Obserwuj notkę 21

Przedstawiać ich nie trzeba. Obaj są znani. Opatrzyli się tak, że jeśli zechcą poprawić swój wizerunek,  to wystarczy, że przestaną się publicznie pokazywać, najlepiej do końca kampanii.

Jeden do znudzenia przewidywalny, a drugi nieprzewidywalnie nudny.  Swiata nie zawojują, księżyca nie ukradną, dobrze o sobie nie pomyślą. Prędzej lub później trzeba się będzie za nich wstydzić, tak samo, jak trzeba było się wstydzić za ich poprzedników. Za tego, co chodził sztywno jakby połknął szablę, a na zapleczu gołymi rąkami podkomendnych dusił Solidarność. I za tego, co nie chciał, ale musiał, wyszedł z Solidarności, lecz do niej nie wrócił, obiecywał miliony, kulał na lewą nogę, a własnej teczki bał się jak diabeł święconej wody, mimo iż były w niej ponoć same bzdury. I za tego, co na obie nogi okulał, gdy razem z biskupem Głódziem zażył coś na czczo w samolocie do Charkowa, nie tracąc przy tym nawet na chwilę wysokiego poparcia za gładkie komunały. I za tego, co w tym samym samolocie zginął z całą świtą, a wcześniej zdążył zbesztać jakiegoś dziada, jakąś małpę  w czerwonym, kolegę premiera i paru ministrów oraz dokument, który sam przyjął takim z hukiem, że potem długo nie chciał go podpisać.

Kijowski Majdan, Gruzja, muzem powstania warszawskiego i Nobel za całokształt tego wszystkiego nie przeważą. Bilans czterech prezdentur jest ujemny. W każdej z nich zbrakło zwyczajnych obywateli oraz wizji sięgającej choćby jedną dekadę w przyszłość. Żaden z prezydentów nie trakował na serio ludzi, organizacji obywatelskich, ruchów i stwarzyszeń oraz tych miejsc na mapie Polski, w których tych wszystkich ruchów nie ma i jeszcze długo nie będzie. Nasi dotychczasowi prezydenci traktowali stowarzyszonych obywateli jak trędowatych, a jeśli się wśórd nich pokazywali, to tylko po to, żeby dobrze wypaść na zdjęciu, a nie po to, żeby się czegoś nauczyć, w czymś pomóc lub za kimś się wstawić. Woleli swoje stare związki zawodowe, mundurowe, kombatanckie i w sumie każdego, kto miał więcej zasług i lat niż oni sami. Bali się dzieci i młodzieży, uczonych, handlarzy, kupców, przemysłowców, ludzi biznesu, a prawników i sędziów przyjmowali tylko wtdy, kiedy musieli ich mianować i szybko pożegnać. Ludzie myślący i samodzielni wprawiali ich w zakłopotanie, a ludzie potrzebujący pomocy służyli im za pretekst do pokazania się przed resztą świata. Żaden z nich nie zawołał żadnego większego kongresu, zjazdu czy forum, żaden nie wykazał się inicjatywną w kwestii dialogu społecznego (pojęcie trudne), umowy lub paktu na miarę pokoleń (pojęcia trudne), bo poparcie, z jakim objęli urząd, uwierało ich niczym kamień w bucie, bolało jak ząb. Nie wiedzieli co z nim zrobić, komu je zwrócić, w co zainwestować, więc z dnia na dzień zamieniali je na drobne uściski w gronie starych kolegów z partii, ze związku, z uczelni, z podwórka.

Nikt im nie zabraniał robić seminarów, zjazdów, festynów, sympozjów naukowych, które by się kończyły czymś większym, jakimś wydawnictwem, jakąś szerszą debatą, jakimś permanentnym programem a nie bijatyką w stylu sejmowym. Zaniechali tego sami z czystej i nieprzymuszonej woli. Sami sobie wmówili, że im tego konstytucja nie nakazuje, zdrowy rozsądek nie podpowiada, a społeczeństwo pod żadnym pozorem sobie tego nie życzy. Brzytwą pychy i głupoty odcięli się od tych, którzy na nich głosowali już na drugi dzień po głosowaniu, i od tych, którzy na nie chcieli na nich głosować, ale mimo wszystko spodziewali się po nich czegoś sensownego. Jednych i drugich potraktowali jak balast, jak kulę u nogi, z którą trzeba żyć przez pięć lat i która w każdej chwili może pociągnąć w dół, aż na samo dno tuż przed kolejnymi wyborami. Jeden z nich wyraźnie powiedział, że mógł więcej, kiedy rządził czymś miejszym niż Polska, czyli Warszawą, drugi nie mógł się powstrzymać przed amnestionowaniem kryminalistów na potęgę, a jeszcze inny miał wyraźne kłopoty z budowaniem poprawnych zdań w ojczystym języku. Krajowe profesorstwo lgnęło do każdego z nich jak do miodu, a mimo to żaden nie umiał przedstawić sensownego planu reformy nauki, zarządzania badaniami i rozwojem, lub choćby usprawnieniem mechanizmu przyznawania patentów, których mamy w Europejskim Urzędzie mniej niż Antyle Holenderskie.

Po co mi tacy prezydenci? Jak długo można wyrzucać nadzieję w błoto? Czy ja nie zasługuję na to, żeby mieć normalną głowę państwa? Rozmawiam z ludźmi, mówię, słucham i jakoś z każdym mogę się dogadać,  tymczasem oni wszyscy tacy nadeci, że aż trzeba się chować, bo nie wiadmo czy nie wybuchną. Od czego jest BBN? Niech ich nakłówa szpilką. Dąsają się na cztery świata strony, ale żadnego języka nie znają. Na każde pytanie mają gotowe same ogólniki, a główny problem rozwojowy Polski to według nich ten ich marny konkurent, co krzywo na nich spojrzał, dosypał piasku, krzesło odebrał. Po co mi taki ktoś w pałacu?

Jarek i Bronek razem są nieznosi. Zagłosuję, żeby ich rozdzielić. W pojedynkę może Polski nie zepsują.

 

madd
O mnie madd

Są tylko dwa typy ludzi. Ci, co dzielą ludzi na dwa typy, i ci, co tego nigdy nie robią

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka